
Piękny zachód słońca jest dla Ciebie nawet wtedy, gdy okna są zwrócone na wchód, Patrz sercem.
Piękny zachód słońca jest dla Ciebie nawet wtedy, gdy okna są zwrócone na wchód, Patrz sercem.
miałam okryć się
miękkim kocykiem
kolorowym puchatym
cieplutkim pachnącym
otulić utulić
wtulona w siebie
być
********
gdy nagle
czarna zimna derka
sztywna szorstka
uciska przydusza
ogranicza unieruchamia
uwięziona w sobie
płaczę
********
budzę się
słońce świeci zimno
coraz cieplej
poruszam małym palcem
kot patrzy jak
odrzucam derkę
wstaję silniejsza
idę żyć
********
Wszechświat zawsze pomaga.
Na przykład, gdy próbowałam zmieścić do zmywarki więcej niż chciało tam wejść, wszechświat wyślizgnął mi z ręki jedną miseczkę 🥰 i teraz mam wybór – mogę z łatwością zmieścić miseczkę w kawałkach do zmywarki, a mogę tez odstąpić od jej umycia. I szczerze mówiąc jakoś przestałam mieć na to parcie!
Dodatkowo pozyskałam tez puzzle. Zamiotlam tez podłogę w kuchni, która od pewnego czasu bardzo tego potrzebowała, ale nie mogłam się zebrać. Będę tez miała więcej luzu w szafce z miseczkami… samo dobre 🌺
Zawsze tak samo. Zawsze przy stole. Dwa razy w całym życiu obyło się bez bieganiny – gdy pierworodny miał dwa tygodnie i musiał wystarczyć barszcz z torebki i paluszki rybne. I wtedy, gdy ogarnęłam święta w Egipcie w dobrym hotelu.
W tym roku wstałam raniutko, pozwoliłam kotom wymusić na mnie wcześniejszy posiłek, starłam dwa pojemniki marchewki i spakowałam je do plecaka. Tylko żeby skmka z Ursusa na Wschodnią nie uciekła! Szybkie odśnieżanie auta tym co pod ręką, czyli miotłą której metalowy uchwyt połamałam parę dni temu. Jadę. Dlaczego kierownica się tak klei??? co ja wczoraj jadłam??? co to?? całe dłonie we krwi? połamana miotła miała ostre końce, poraniła mnie, a ja nawet nie poczułam. Plama na spodniach, na bluzie… ręce obmyłam w śniegu, miałam na to całe pół godziny, bo niedokładnie sprawdziłam jak jeździ w wigilię skmka. Na Wschodniej dzięki pandemii łatwo wydezynfekowałam rany.
Jadę. Tłok. Każdy kaszel budzi popłoch. Obok mnie siada młoda kobieta z maseczką pod brodą. Słyszę, że pociąga nosem, więc proszę ją żeby zakryła usta i nos. Ona zaczyna sie kłócić. Nie ustępuję. Mówię „a jeśli mój strach podyktowany jest tym, ze mam raka?” ona na to „proszę mnie nie szantażować”. „Ludzie się z pani śmieją” dodaje, „ten śmiech nie jest dla mnie zagrożeniem i ani trochę nie jest zaraźliwy” odpowiadam. Atmosfera napięta… ale jednak maseczkę nałożyła. Całą drogę sapała z wkurwu.
Wysiadam. Lublin jest taki piękny w zimie. Prószy śnieżek, więc decyduję się na spacer. Do Mamy na imieniny. Cmentarz nie jest bardzo daleko. Nigdy wcześniej nie byłam u Mamy na imieninach, zawsze w święto Ewy wcinała się Wigilia. A tu żadnych opłatków, ani śledzi, tylko piękny spacer i grób tak równo ośnieżony, że ostrożnie odkryłam tylko tabliczkę z napisem. Jakbym się z Mamą bawiła w „akuku”, śnieg biały i miękki jak pieluszka za którą się chowała. Moja Mama.
Wychodzę od Mamy i myślę, że tyyyle lat nie byłam w muzeum! Skręcam w lewo i już zwiedzam. Baraki, wieżyczki strażnicze, łaźnie, komory gazowe. W mroźny dzień opustoszałe obiekty Majdanka robią wstrząsające wrażenie. Sztywnieję, bardzo boję się faszyzmu, fundamentalizmu w każdej postaci. On potrafi zmienić zwykłych ludzi w zimnych morderców. Już nie mogę tam być. Muszę natychmiast wyjść. Wrócę w lecie, może będzie pachnieć inaczej.
Patrzę – jedzie trolejbus. Ale dawno nie widziałam trajtka! A jeszcze dawniej nie zdażyło mi się wpaść do kogoś z niezapowiedzianą wizytą, tak jak w czasach przed komórkami. A wpaść do kogoś z niezapowiedzianą wizytą w Wigilię nie zdażyło mi się nigdy. Więc natychmiast decyduję, że pojawię się u Taty i wsiadam do tego trajtka! Trajtkowi spadają pały, kierowca w koszuli wyskakuje na śnieg poprawić je, przygody jak w dzieciństwie! Ciekawe, czy Tata będzie w domu..
Jest! Zaskoczony mną w charakterze kolędników i niespodziewanego gościa w jednej osobie 😀 I mój brat pojawia się z rodziną, przez przypadek mają ze sobą bezglutenowe ciasta! Ale pociąg nie poczeka, więc ruszam dalej wzmocniona bliskością i uściskami, z ciastami w plecaku,pozostawiając nienaruszone dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole i chaos w domu i sercach biesiadników.
W pociągu pusto. I już wiem o czym jest moja opowieść wigilijna. Ona jest o tym, że żywe życie może być chaotyczne i to jest w porządku. A ja wyrzucę połamaną miotłę, bo jej czas już przeminął i już mi nie służy i mnie rani. I pojutrze zacznę się przyglądać temu co mnie otacza – może takich mioteł mam więcej
Kładę się spać, koty na mnie, jutro spędzę czas z dziećmi, zatańczymy pod choinką w ogrodzie i zjemy spaghetti. Szczodrze!
W kawie siedział ptak. Przez chwilę był spokojny, siedział i nie robił. Chciałam pokręcić w kawie łyżeczką i wtedy ptak otworzył dziobek w niemym krzyku. Trochę agresywnie, trochę lękliwie. Odłożyłam łyżeczkę i dałam mu spokój. Wyciszył się. Zaśpiewał najpiękniej, najczyściej, najdźwięczniej. Zaśpiewał pieśń spokoju.
Wieczorem oglądam jak chłopaki jeżdżą na rowerach po górkach. Na niebie chmurowy słoń wyciąga trąbę do góry, wróży dobre jutro. Rano budzę się, nikogo nie ma w domu. Siadam w kuchni i czekam. Tata wraca z zakupów. Rozpakowuje je, a ja obserwuję jak to robi. Pytam zaciekawiona tato a dlaczego ta pralka ma takie śrubki? Tata odpowiada krzątając się. Poszerza moją wiedzę o świecie pralek do zabudowy. Chce dostać się do szuflady na dole, muszę wstać z krzesełka. Staję na srodku kuchni, tata przestawia nnie delikatnie to tu to tam. Siadam z powrotem. Tata kończy i wychodzi z kuchni gwiżdżąc. Znów jestem dzieckiem. Kocham mojego Tatę, chociaż rzadko Mu to mówię.
Czytam Twój wpis w moim pamiętniku z dzieciństwa i czuję, ze nie byłaś szczęśliwa. Chciałaś mnie ochronić przed tym co nie do zniesienia, wiec starałas się wpoić mi swoje strategie przetrwania.
Zintegrowałam je z całej swojej mocy. Zlały się ze mną, stałam się nimi. Odcięły mnie od mojego wnętrza, bo byłam towarzyska i bardzo potrzebowałam dzielić świat z innymi. I skupiałam się na lekkości w tańcu, choć maska na twarzy była coraz cięższa.
Wraz z upływem lat coraz bardziej pozostawałas w ukryciu. Teraz rozumiem, ze coraz więcej chciałaś płakać. Nie chciałaś się śmiać, wiec unikalas towarzystwa coraz bardziej. I coraz skuteczniej. Żeby móc w ukryciu łkać w obłędzie.
Skorupa twardniała coraz mocniej i było coraz mniej lekko, czyli coraz bardziej zgodnie z zasadami, których trzeba przestrzegać. Bo tak trzeba. „Tak trzeba” – to kazałaś powtarzać w trudnych chwilach. Miało pomóc, a jednak odcinało od siebie, od swoich uczuć. Odbierało prawo do okazania niezgody. Ale pozwalało przetrwać mimo wszystko. A lepsze czasy nie mogły nadejść, bo czasy trudne zostały wykasowane, zamiast być przyjęte i przeżyte i móc przeminąć, wybrzmieć
Teraz próbuję ułożyć nową strategię, może słoneczko z pamiętnika się do mnie uśmiechnie
bądź sobą przy ludziach!
co chcesz, rób w ukryciu!
puść to co ciężkie
zakochaj sie … w życiu!!!
pikujesz w dół
albo się rozstrzaskasz i odpoczniesz
albo się odbijesz, zaczniesz wznosić i odpoczniesz
żadne spadanie nie trwa wiecznie