Zawsze tak samo. Zawsze przy stole. Dwa razy w całym życiu obyło się bez bieganiny – gdy pierworodny miał dwa tygodnie i musiał wystarczyć barszcz z torebki i paluszki rybne. I wtedy, gdy ogarnęłam święta w Egipcie w dobrym hotelu.
W tym roku wstałam raniutko, pozwoliłam kotom wymusić na mnie wcześniejszy posiłek, starłam dwa pojemniki marchewki i spakowałam je do plecaka. Tylko żeby skmka z Ursusa na Wschodnią nie uciekła! Szybkie odśnieżanie auta tym co pod ręką, czyli miotłą której metalowy uchwyt połamałam parę dni temu. Jadę. Dlaczego kierownica się tak klei??? co ja wczoraj jadłam??? co to?? całe dłonie we krwi? połamana miotła miała ostre końce, poraniła mnie, a ja nawet nie poczułam. Plama na spodniach, na bluzie… ręce obmyłam w śniegu, miałam na to całe pół godziny, bo niedokładnie sprawdziłam jak jeździ w wigilię skmka. Na Wschodniej dzięki pandemii łatwo wydezynfekowałam rany.

Jadę. Tłok. Każdy kaszel budzi popłoch. Obok mnie siada młoda kobieta z maseczką pod brodą. Słyszę, że pociąga nosem, więc proszę ją żeby zakryła usta i nos. Ona zaczyna sie kłócić. Nie ustępuję. Mówię „a jeśli mój strach podyktowany jest tym, ze mam raka?” ona na to „proszę mnie nie szantażować”. „Ludzie się z pani śmieją” dodaje, „ten śmiech nie jest dla mnie zagrożeniem i ani trochę nie jest zaraźliwy” odpowiadam. Atmosfera napięta… ale jednak maseczkę nałożyła. Całą drogę sapała z wkurwu.


Wysiadam. Lublin jest taki piękny w zimie. Prószy śnieżek, więc decyduję się na spacer. Do Mamy na imieniny. Cmentarz nie jest bardzo daleko. Nigdy wcześniej nie byłam u Mamy na imieninach, zawsze w święto Ewy wcinała się Wigilia. A tu żadnych opłatków, ani śledzi, tylko piękny spacer i grób tak równo ośnieżony, że ostrożnie odkryłam tylko tabliczkę z napisem. Jakbym się z Mamą bawiła w „akuku”, śnieg biały i miękki jak pieluszka za którą się chowała. Moja Mama.
Wychodzę od Mamy i myślę, że tyyyle lat nie byłam w muzeum! Skręcam w lewo i już zwiedzam. Baraki, wieżyczki strażnicze, łaźnie, komory gazowe. W mroźny dzień opustoszałe obiekty Majdanka robią wstrząsające wrażenie. Sztywnieję, bardzo boję się faszyzmu, fundamentalizmu w każdej postaci. On potrafi zmienić zwykłych ludzi w zimnych morderców. Już nie mogę tam być. Muszę natychmiast wyjść. Wrócę w lecie, może będzie pachnieć inaczej.



Patrzę – jedzie trolejbus. Ale dawno nie widziałam trajtka! A jeszcze dawniej nie zdażyło mi się wpaść do kogoś z niezapowiedzianą wizytą, tak jak w czasach przed komórkami. A wpaść do kogoś z niezapowiedzianą wizytą w Wigilię nie zdażyło mi się nigdy. Więc natychmiast decyduję, że pojawię się u Taty i wsiadam do tego trajtka! Trajtkowi spadają pały, kierowca w koszuli wyskakuje na śnieg poprawić je, przygody jak w dzieciństwie! Ciekawe, czy Tata będzie w domu..
Jest! Zaskoczony mną w charakterze kolędników i niespodziewanego gościa w jednej osobie 😀 I mój brat pojawia się z rodziną, przez przypadek mają ze sobą bezglutenowe ciasta! Ale pociąg nie poczeka, więc ruszam dalej wzmocniona bliskością i uściskami, z ciastami w plecaku,pozostawiając nienaruszone dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole i chaos w domu i sercach biesiadników.

W pociągu pusto. I już wiem o czym jest moja opowieść wigilijna. Ona jest o tym, że żywe życie może być chaotyczne i to jest w porządku. A ja wyrzucę połamaną miotłę, bo jej czas już przeminął i już mi nie służy i mnie rani. I pojutrze zacznę się przyglądać temu co mnie otacza – może takich mioteł mam więcej
Kładę się spać, koty na mnie, jutro spędzę czas z dziećmi, zatańczymy pod choinką w ogrodzie i zjemy spaghetti. Szczodrze!