Noszenie daje siłę dziecku. Daje też siłę mamie! I co więcej – daje jej ręce 🙂 a żeby w pełni je wykorzystać, co najwygodniej robi się z przodu, warto dziecko przesadzić na z góry upatrzone pozycje. Czyli na tyły. Plecy znaczy.
Przesiadka na plecy to kwintesencja noszenia – dziecko i matka w zoptymalizowanej symbiozie. Dziecko czuje się zaopiekowane bez przerwy, a matka rozciąga sobie dobę do 27, albo i więcej godzin! Nosi dziecko „na rękach”, „tuli” je, otula swoim zapachem, otacza muzyką rytmu swojego serca, jednocześnie smażąc, zmywając, malując paznokcie, krojąc sałatkę , spacerując, przymierzając buty lub spodnie, ćwicząc na siłowni (patrz wpis pierwszy), czytając, albo siedząc w internecie. Cokolwiek!!
W zamotaniu plecaka prostego pomogło nam kilka elementów:
– zakup drugiej naszej chusty, która była krótsza – 4,1 m jest długością, która bardzo dobrze się sprawdziła. To była bardzo nośna Storchenwiege Vicky.
– pomogła nam też lala Marysia, która jako pierwsza wylądowała na moich plecach. Dzięki niej opanowałam ruchy, nauczyłam się jak dociągać, i jak panować nad szmatą. Marysia jako crush test dummy zawsze sprawowałą się idealnie! To pozwoliło mi skupić się wyłącznie na dziecku, gdy doszło do piewszego prawdziwego motania z Gają w roli głównej. Za trzecim podejściem wylądowała na moich plecach, troszkę krzywo i zbyt luźno, ale co tam!
– tak jak przy elastyku i wiązaniach z przodu, pomogły nam też filmiki na jutjubie. Oj, ciężko było wybrać taki, który wzbudzał zaufanie i można było go potraktować jako materiał szkoleniowy, a nie radosną twórczość anonimowej szalonej matki. Och, gdybym miała wtedy dostęp do jakiegoś doradcy!!!